Rozdział 1
Jest gorący,letni wieczór.Pomimo że słońce dawno już zaszło nadal był nieznośny upał.Wiał lekki wietrzyk który jednak nieprzynosił wytchnienia a wręcz odwrotnie.Liście na drzewach łagodnie zaszeleściły.A ja siedząc na drewnianej werandzie domu mojej babci zastanawiałam się jak jej powiedzieć że wyjeżdzam na drugi koniec kraju aby nie poczuła się odtrącona i opuszczona.Dostałam wymarzoną posadę w ogrodzie zoologicznym w Montanie.Dzisiaj dostałam list z Heleny z propozycją pracy.Zaniemówiłam gdy przeczytałam jego treść.Poczułam się tak szczęśliwa jak bym wygrała na loterii ale teraz moje szczęście przyćmiewa widmo pozostawienia mojej ukochanej babci samej.Z następnym powiewem letniej bryzy poczułam upajający,zmysłowy zapach który wdarł się do mojego nosa i wywołał dreszcz podniecenia który przebiegł wzdłuż kręgosłupa aby zatrzymać sie na najintymniejszych partiach mojego ciała.Kiedy uczucie trochę zelżało odniosłam wrażenie że jestem obserwowana.Zaniepokojona rozejrzałam się dyskretnie po okolicznych zaroślach ale niczego nie zauważyłam.Lepiej będzie jak wrócę do domu.Wstałam z bujanego fotela i skierowałam się w stronę drzwi.Kiedy już chwyciłam za klamkę usłyszałam szept w mojej głowie "Nieoszukasz przeznaczenia".Wpadłam do środka jak tornado i z hukiem zatrzasnełam za sobą drzwi.Co to do cholery było?Dopiero po chwili zauważyłam stojącą naprzeciw mnie starszą kobietę.
-Kochanie co się stało?Jesteś blada jak byś zobaczyła ducha.
Estell moja babcie stała kilka kroków ode mnie przy drzwiach prowadzących do kuchni i bacznie mi się przyglądała.
-To nic.Coś mi się wydawało .
Spoglądała na mnie podejrzliwie.
-Wejdz do kuchni zrobię Ci herbaty bo nie wyglądasz za dobrze.
Odwróciła się i weszła do swojego królestwa czyli kuchni.Oderwałam plecy od drzwi wejściowych.Sprawdziłam jeszcze czy są dobrze zamknięte i uzbroiłam alarm.Muszę lepiej nad sobą panować.Co się ze mną dzieje przecież nigdy nie byłam strachliwa.Poczłapałam do kuchni i usiadłam przy stole.Jak zawsze pachniało tu chlebem i konfiturami z moreli.Babcia ubrana w błękitny fartuch kręcia się po swoim królestwie.Szafki w kolorze zielonego groszku i blaty z drewna powodowały ze człowiek czuł się swojsko.Od razu było mi lepiej.Muszę z nią porozmawiać.Najlepiej teraz nie ma na co czekać.
-Babciu muszę Ci coś powiedzieć.
Spojrzałam w jej stronę.Stała do mnie tyłem i zalewała kubki z herbatą gorącą wodą z czajnika.Odstawiła go na kuchenkę i podeszła do mnie z parującym napojem.
-Tak musimy porozmawiać.
Odsunęła krzesło,postawiła parujący kubek przede mną i usiadła.
-Dostałam pracę na której mi bardzo zależy.
-Ach to cudownie skarbie.
Uśmiechnęła się do mnie .
-Tak cudownie.
Skrzywiłam się.
-Ale ta praca jest w Montanie.
Jej uśmiech zgasł a w szaroniebieskich oczach odbił się smutek.
-Domyśliłam się tego kiedy wyciągałam listy ze skrzynki.Nie przejmuj się mną kochanie.Poradzę sobie.Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze.
-Babciu ale ja nie chcę zostawiać Cię samej.
-Nie będę sama .Mam swoje koleżanki i sąsiadki.Klientów w sklepie.Są też telefony.Kiedy wyjężdzasz?
-Mam tam być za dwa tygodnie.Mieszkanie już mam zapewnione.
-To znaczy że urodziny spędzisz jeszcze ze mną.Cudownie.Zrobię tort czekoladowy i zaproszę sąsiadów.Co ty na to?
Babcia mimo swoich lat zapalała się do swoich pomysłów jak nastolatka.Będzie mi jej brakowało.
-Dobrze tylko bez przesady z tymi sąsiadami.Nie zaproś tylko całej dzielnicy.
-Spokojnie.Ty jesteś najważniejsza.
Uśmiechnęła sie i puściła do mnie oczko.To mnie trochę zaniepokoiło.Coś knuła.Olśniło mnie w ułamek sekundy.
-Bardzo Cię proszę tylko nie zapraszaj Toda.Nie zniosę jego umizgów.
Przyjrzała mi się z zainteresowaniem.
-Ok.Nie zaproszę ale nie rozumiem dlaczego go unikasz.Poza tym to że nie jesteście razem nie oznacza że nie możecie spotykać się jako znajomi.
Sapnęłam ze zniecierpliwieniem.
-Całe szczęście że nie powiedziałaś przyjaciele.On nie potrafi się przyjażnić.
-Skarbie był a może jeszcze jest szaleńczo w tobie zakochany to tłumaczy jego zachowanie.
Wezbrała we mnie złość.Dlaczego ona go broni?
-Babcu ale to nie tłumaczy prześladowania.Użyłaś bardzo dobrego określenia szaleńczo.Jego zachowanie jest chore i niech się trzyma z daleka.
Babcia pokręciła głową.
-Sokojnie wcale nie chciałam go zapraszać.Myślałam raczej o Liamie.
Byłam doprawdy zaskoczona.
-O kim?Nie znam go.
-Ah, to przyjaciel Gaspara naszego sąsiada.Podobno znają się ze studiów.Przyjechał do niego na kilka dni i jest naprawdę słodki.
Uśniechnęła się kokieteryjnie.
-Babciu co to ma być?
Spojrzałam na nią z naganą.
-Swatanie?Przecież ja wyjeżdzam.Zapomniałaś?
Machnęła lekceważąco ręką w moim kierunku.
-Daj spokuj dziecko jestem za stara na takie gierki.Nie będę cię do niczego zmuszać.Ale na marzenia mogę sobie jeszcze pozwolić.
Oblałam się rumnieńcem.Moja babcia myślała o menzczyżnie w seksualny sposób.Rany boskie przecież jest człowiekiem,kobietą ma prawo marzyć o czym a raczej o kim chce ale czy ja muszę o tym słuchać.Zacisnęłam pięści i na moment zamknęłam oczy.
-Nie chcę nic więcej wiedzieć na ten temat.
Wypowiedziałam te słowa bardzo spokojnie patrząc jej prosto w oczy.
-Skarbie za dwa dni kończysz 24 lata a na wzmiankę o menzczyżnie płoniesz rumieńcem jak podlotek.
Spojrzała na mnie z politowaniem i z niesmakiem pokręciła głową.Wstałam,odwróciłam się na pięcie i wyszłam.Mam dosyć.Skierowałam się korytarzem na drewniane schody.Miałam zamiar pójść do swojego pokoju na piętrze ale zamarłam w połowie kroku.Coś sobie uświadomiłam.A jeżeli to nie jest moja wyobrażnia i to Tod mnie śledzi?Obserwuje z ukrycia a nawet podsłuchuje.Zaraz moment czy to nie nazywa sie czasem paranoja.Pokręciłam z niedowierzanie głową.Nie długo wyjeżdzam a Tod zostanie tutaj.Będę daleko i zostawi mnie w spokoju.O tak tego właśnie potrzebowałam.Spokoju.Ruszyłam po schodach na górę.Potem korytarzem na wprost do swojego azylu.Weszłam i zamknęłam drzwi.Dziwne przecież zamykałam okno.Może babcia otworzyła żeby przewietrzyć.Poszłam do łazienki byłam naprawdę zmęczona.Założyłam piżamę z nadrukiem w pingwiny i wśliznęłam się do łózka.Natychmiast odpłynęłam.
Rozdział 2
Śniłam.Dziwne ale wiem że to sen.Przecież kiedy śnisz to o tym nie wiesz prawda.Przede mną rozpościerała się jaskrawo zielona łąką z dużą ilością żółtych i czerwonych kwiatów.Poczułam ten sam zapach co wieczorem na werandzie.Niebo było pochmurne wręcz szare ale łąka i kwiaty jażyły się jaskrawymi kolorami jak w pełnym słońcu.Zauważyłam postać.Po posturze stwierdziłam że to menzczyzna ubrany cały na czarno kompletnie nie pasował do ferii barw które go otaczały.Był odwrócony plecami.Miał dlugie,czarne włosy,szerokie barki które zwężały się do bioder.Smukłe nogi w czarnych dopasowanych spodniach.Powiał wiatr przynosząc do mnie intensywiejszy zapach.Słodki,uwodzicielski ,rozpalający moje zmysły.To on emanował tą wonią.Zaczął się odwracać w moją stronę.Nie wiedziałam uciekać czy zostać na miejscu ale uswiadomiłam sobie że i tak nie mogę się poruszyć.Moje ciało zastygło i w żaden sposób nie byłam wstanie go ożywić.Stałam więc i wpatrywałam się w jego profil.Prosty nos,gładkie policzki.Był bardzo atrakcyjny wręcz nieziemsko przystojny.Po chwili stał na przeciw mnie.Otworzył oczy i spojrzał na mnie a ja poczułam jakby zaglądał w prost do mojej duszy.Te oczy porażały błekitem.Chipnotyzowały.Poczułam gorąco i przyśpieszony puls.Nagle zabrakło mi powietrza w płucach więc zaczęłam łapczywie je chwytać.Wyglądał jak upadły anioł.Tak piękny i spokojny.Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.Nie odrywając wzroku od moich oczu zbliżał się dużymi krokami.
-Lorena nie bój się nie zrobię ci krzywdy.
Miał głęboki,dzwięczny głos.Moje ciało natychmiast zareagowało wybuchem pożądania.Czułam jak piersi naprężyły się a sutki stwardniały.W dole mojego brzucha wybuchł niemiłosierny żar od którego zrobiłam się mokra w intymnym kobiecym miejscu.Skórę pokryły kropelki potu.Całe moje ciało reagowało na bliskość tego menzczyzny.
-Kim ty jesteś?Czego chcesz?
Ledwo to wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło.
-Będę cię chronić abyś mogła wypełnić swoje przeznaczenie.
Gadał jak świr.Jakie przeznaczenie.Nie ma czegoś takiego.Każdy sam kieruje swoim życiem.To absurd.
-To nie prawda.
Warknęłam w złości.
-Coś takiego jak przeznaczenie nie istnieje.
Był coraz bliżej.Z każdym krokiem zwalniał i z każdym krokiem intensywiniej na niego reagowałam.Zatrzymał się na wyciągnięcie ręki ale nie próbował mnie dotknąć.
-Nie uciekniesz przed tym.To się wydarzy.Tak musi być.
Wręcz to wymruczał swoim zmysłowym głosem a mi stanęły włosy na karku.
-O czym ty mówisz?Co ma się stać?Kim ty jesteś?
Oblizał delikatnie swoje usta.Było to tak erotyczne że musiałam zmobilizować cała siłę woli aby się na niego nie rzucić.Wpatrywałam się w te kształtne,ponętne wargi nie mogąc zebrać myśli.
-Już nie długo otrzymasz odpowiedzi na swoje pytania.
Powiedział to tak delikatnie i miękko aż poczułam drżenie w kolanach.Uśmiechnął się a mnie zaparło dech.Podniusł rękę i pogłaskał mnie po policzku.Jego palce były ciepłe i miekkie a z miejsca gdzie mnie dotykał rozchodziło sie przyjemne mrowienie po całym moim ciele.
-Jeszcze tego nie wiesz i możesz się przeciw temu buntować ale wcześniej czy póżniej przeznaczenie się wypełni.
Zerwałam się z łóżka i rozejrzałam.Było ciemno ale byłam w swoim pokoju.To był tylko sen.Przecież wiedziałam ze śnię.Spojrzałam na zegarek czwarta czterdzieści.Padłam z powrotem na łóżko i zasnęłam.
Dzisiaj jest sobota więc mogę trochę dłużej poleniuchować.Albo tak mi się tylko zdawało bo w tej samej chwili kiedy to pomyślałam usłyszałam głos mojej babci.
-Wstawaj śpiochu.Trzeba pojechać do sklepu zrobić zakupy na twoje urodziny.
O rany po co człowiekowi urodziny ale nie mogę sprawić babci przykrości tym bardziej że nie długo wyjeżdzam.Zwlekłam się z łóżka.Szybkie zerknięcie na zegar ósma trzydzieści.Poczłapałam do łazienki.Po piętnastu minutach byłam czysta i pachnąca teraz trzyba się w coś ubrać.Wygrzebałam z szafy granatowe szorty i niebieską koszulkę na ramionczkach.Do tego adidasy i byłam gotowa.Zeszłam na dół i usłyszałam głosy dochodzące z kuchni.Babci i Róży sąsiadki z naprzeciwka.Coś szeptały miedzy sobą ale zbyt cicho abym mogła coś zrozumieć.Próbowałam wyłapać jakieś słowa więc zamknęłam oczy i zbliżyłam głowę do drzwi.Kiedy już myślałam ze coś zaczynam rozumieć Róża odezwała się tak głośno że aż drgnełam wystraszona.
-Estell kim jest ten niezwykle przystojny menzczyzna mieszkający u Gaspara.Widziałam go wczoraj wieczorem jak spacerował pod waszym domem.
-To Liam przyjaciel Gaspara ze studiów.Przyjecha na kilka dni.
-A wiesz Estell skąd on jest?Czym się zajmuje?
-Różo nie wiem czym się zajmuje ale jest z Montany.Jest tutaj tylko w odwiedzinach.
-Dobrze wiesz moja droga że w życiu różnie bywa.Dla miłości można zrobić wszystko.Ty wiesz to najlepiej.
-Nie mam zamiaru do tego wracać więc proszę cie zmnień temat.
Po głosie było słychać że jest zirtowana.
-Dobrze już dobrze.Niedenerwuj się.
Pani Róża próbowała ułagodzić babcię.O kórczę .Stoję i posłuchuję.Czas chyba wejść do kuchni.Swoją drogą ciekawe o co chodziło?Babcia nigdy nie chce rozmawiać o swojej młodości ani o dziadku.Wychodzi na to że sąsiadka wie więcej niż rodzona wnuczka.Poczułam lekki ból w sercu na taki brak zaufania.Wzięłam głeboki oddech aby się trochę uspokoić i weszłam do kuchni.
-Dzień dobry.
Starałam się aby zabrzmiało to lekko i uśmiechnęłam się .
-Dzień dobry dziecko.Jakoś marnie wyglądasz.
Róża skrzywiła się lekko i bacznie mnie obserwowała.
-Pewnie za dużo pracujesz.
Skwitowała i odwróciła wzrok na babcie ktora stała przy szafkach i nalewała gorącej wody do kubków.Nie odwracając się powiedziała.
-Witaj skarbie.Na lodówce jest lista zakupów a na komodzie pieniądze.
Chwilę trwało aż dotarł do mnie sens jej słów.Otrząsnęłam się i odezwałam panując nad głosem.
-Dobrze zaraz pojadę tylko najpierw napiję się kawy.
Dlaczego jestem taka roztrzęsiona.Babcia odwróciła się i podeszła do stołu stawiając na nim dwa kubki z herbatą.
-Kawy!Masz tutaj śniedanie i sok pomarańczowy.
Spojrzała na mnie z gniewnym wyrazem twarzy a we mnie coś jakby się skurczyło ale nie ze strachu tylko ..no właśnie dlaczego?
-Ale ja nie jestem głodna.
Wydukałam niepewnie.
-Chcę tylko kawy.
Przyglądała mi się ale po chwili jej twarz rozpogodziła sie.Czyżby dostrzegła mój niepokuj.
-Kawa jest zaparzona w czajniczu koło kuchenki.
Powiedziała delikatnie i uśmiechnęła się a ze mnie natychmiast opadło całe napięcie.
-Dziękuję babciu.Jesteś najlepsza.
Powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
-Tak i patrzę jak moja wnuczka znika bo nie chcę jeść.Ciekawe jak będziesz wyglądać po miesiącu w Montanie.Pewnie będziesz przezroczysta.
Powiedziała z troską babcia.
-Spokojnie nie będzie tak żle.Obiecuję że nie umrę z głodu.
Powiedziałam aby ja trochę uspokoić.Róża wsłuchiwała się w naszą rozmowę spoglądając to na mnie to na babcię.Ale nie odezwała się ani słowem tylko po wyrazie twarzy można się było zoriętować że jest zdziwiona że wyjeżdzam.Nalałam sobie kawy do kubka.Posłodziłam i dolałam mleka.Upiłam łyk przymykając z przyjemniści oczy.Cudowna,słodka.Uwielbiam kawę to moja słabość.
-Różo dolać ci herbaty.
Ocknęłam się usłyszawszy głos babci.Wciągnęło mnie delektowanie się poranną kawą i na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością.Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na nie.
-Tak poproszę.
Odparła Róża patrząc na pusty kubek.Dobra czas na mnie.
-Ok to ja lecę na zakupy.Pa.
Szybko dopiłam kawę chcąc pouścić kuchnię.Nie wiem co mnie popychało do takiego pośpiechu.Odstawiłam pusty kubek do zlewu i wyszłam nie oglądając się za siebie.
Pojechałan do marketu.Zrobiłam zakupy według listy.Zajęło mi to ponad dwie godziny.Po powrocie i rozpakowniu sprawunków poszłam z kubkiem hebaty i kanapką na werandę.Usiadłam w bujanym fotelu i pogryzając kanapkę rozmyślałam o przystojniaku z mojego snu.Dlaczego tacy faceci nie istnieją w realnym świecie.Pewnie dlatego że wszyskie kobiety na jego widok padły by trupem.Zachichotałam i zjadłam do końca kanapkę.Dobra koniec marzeń trzeba pomóc babci.Zabrałam kubek i poszłam do kuchni.
-Babciu czy ty kiedykolwiek stąd wychodzisz?
Babcia odwróciła głowę w moją stronę.
-Tak jak idę spać kochanie.
Po czym roześmiała się.Jest bardzo pogodną starszą panią.Siwe ,długie włosy tym razem splecione w długi warkocz sięgający do pasa.Szczupała ,zadbana starsza dama.Tak zawsze ją spostrzegałam.Patrząc na nią od razu wiedziało się że za młodych lat była prawdziwą pięknością.Uroda trochę wyblakła i przygasła przez ciężar przeżytych lat ale nadal można było ją dostrzec.
-Czemu mi się tak przyglądasz dziecko?
Na jej twarzy dostrzegłam zdziwienie.Zreflektowałam się i zapytałam.
-Dlaczego nigdy nie chcesz rozmawiać o swojej przeszłości?
Westchnęła głośno i podeszła do mnie.
-Wiem.Wszystko ci wyjaśnię.Ale jeszcze nie teraz.
Trochę się zirytowała.Co ona ukrywała?Co się stało?A może ona coś zrobiła i nie była z tego dumna?Może bała się jak na to zareaguję?Że ja potępie.
-To aż taka tajemnica?Możesz mi wszystko powiedzieć.Jestem twoją wnuczką i bardzo cię kocham.Nic tego mnie zmnieni.
Przyglądała mi się przez chwilę.W oczach miała smutek i ból.
-Miałam nadzieję że nie będę musiała tego robić ale sytuacja mnie do tego zmusza.Obiecuję że po twoich urodzinach wszystko ci wyjaśnię.
-To brzmi bardzo tajemniczo.Byłaś szpiegiem czy co?
Babcia się uśmiechnęł.
-Nic z tych rzeczy dziecko.Ale pamiętaj jedno że miłość w życiu jest najważniejsza.
Miłość.O co tu chodzi?Spoglądając na nią wiem że i tak teraz nic mi więcej nie powie więc odpuszczam.Narazie.
-Dobrze więc w czym ci pomóc?
Odwraca się i podchodzi do kuchenki aby zamieszać w garnku.
-Skarbie wszystko już zrobiłam.Lepiej idz odpocząć.
Nie chcąc się z nią kłócić bo wiedziałam że i tak nie wygram odróciłam się na pięcie z zamiarem opuszczenia jej królestwa.
-Aha.Przyjęcie urodzinowe odbędzie się dziś wieczorem.Więc zastanów się co założysz.Była bym szczęśliwa gdyby była to sukienka.
Powiedziała to nie odrywając wzroku od potrawy w garnku którą mieszała.
-Ale ja nie noszę sukienek.
-Skarbie proszę.
-Ale babciu.
Zaprotestowałam.Spojrzała na mnie błagalnie i już wiedziałam że przegrałam.Jak mogłam jej odwówić.
-No dobra.
Mruknęłam niezadowolona i poszłam do salonu.Cholera jeszcze sukienka.Chyba mam coś na dnie szafy.Usiadłam na kanapie.Włączyłam telewizor aby przestać myśleć o swoich urodzinach.Znalazłam program przyrodniczy o pingwinach i oglądając zasnęłam.
-Skarbie obudż się.Jest już po szesnastej.Za dwie godziny będą goście.
Usłyszałam głos babci przez sen i po mału wracałam do rzeczywistości.
-Tak już wstaję.Rany ale dobrze mi się spało
Mówiąc to wstałam i przeciągnęłam się.Babcia usmiechała się do mnie.
-To świetnie.Potrzebowałaś odpocząc.Teraz wygłądasz o wiele lepiej.Wróciły ci kolory.Może coś zjesz.W kuchni czeka objad.
-Już lecę.Jestem głodna jak wilk .
Babcia zachichotała i wyszła z salonu.Wyłączyłam telewizor i pognałam za przepysznym zapachem pieczonego kurczaka.Najadłam się po uszy i popełzłam do swojego pokoju przygotować się na wieczór.Po szybkim prysznicu i wyszczotkowaniu włosów zanurkowałam do szafy w poszukiwaniu sukienki.
-Kochanie coś do ciebie przyszło.Jakaś paczka.
Usłuszałam głos babci która wspinała się po schodach.Zarzuciłam szlafrok i wyskoczyłam na korytarz.
-To dla ciebie.
Podała mi duże ,białe pudło.
-Od kogo?
Byłam naprawdę zdziwiona a wyraz twarzy babci świadczył że była równie zaskoczona co ja.
-Nie ma adresu zwrotnego.Nie mam pojęcie.
Wzruszyła ramionami i podniosła ręcę w geście "to nie moja wina".
-Nie otworzysz?
Widać że zrzerała ją ciekawość.
-Tak.Już.
Wydukałam i połorzyłam pudło na podłodze i zaczęłam rozpakowywać.Otworzyłam i moim oczom ukazała sie piękna,błekitna sukienka z satyny z chawtowanym stanikiem na ramiączkach.Zaparło mi dech.Nigdy nie miałam na sobie nic równie pięknego.Kiedy odzyskałam zdolność mówienia wydukałam.
-O boże.
Babcia przyglądała mi się.Miała szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone usta.Pierwszy raz widziała u niej taki wyraz twarzy.
-Jest piękna.Kto mógł ci ją przysłać?Nie ma żadnego listu?
Spoglądała na mnie jakbym coś ukrywała.Przeszukałam pudło ale nic nie znalazłam.Kogo by było stać na taki prezent.To nie była tania rzecz.
-Babciu nie mam pojęcia od kogo to jest ale musiała sporo kosztować.
Babcia przyglądała się sukience i nagle wyraz jej warzy się zmnienił.Już nie była zaskoczona .Patrzyła z uznaniem na to dzieło krawieckie jakby wiedziała od kogo ono jest.
-Wychodzi na to że masz tajemniczego wielbiciela.
Na jej twarzy błysnął delikatny uśmiech a mnie zmroziło.Rany czyżby Tod to przysłał.Ale skąd wziął by na to pieniądze.Nie to nie może być od niego.
-Proszę nie strasz mnie.Nie znoszę takich historii.
-Ale założysz ja prawda.
Spojrzała na mnie z nadzieją.
-Nie wiem czy to jest dobry pomysł.To podkręci tego świra.
Nagle zrobiło mi się zimno.
-Skąd wiedział jaki rozmiar noszę?
Byłam przerażona.
-Nie przesadzaj skarbie.To bardzo miły gest i chyba się domyślam kto to mógł zrobić.
Spojrzała w górę unikając mojego spojrzenia z wyrażną skruchą.
-Wspomniałam przy kimś że prosiłam cię o ubranie sukienki na dzisiejszy wieczór ale zapomniałam że możesz żadnej nie mieć.
No teraz to się wkurzyłam.
-Komu to powiedziałaś?
Zapytałam warcząc ze złości.Spojrzała na mnie zaskoczona.
-To było przez przypadek.Tak wyszło w rozmowie z Gasparem.
Czułam że ze złości płoną mi policzki a dłonie zaciskam w pięści.
-Z Gasparem?Ale jego nie stać na taką kieckę.
Babcia ponownie wzruszył ramionami.
-W takim razie nie mam pojęcia.
Patrzyła na sukienkę ale w jej głosie słychać było zadowolenie.No tak była zadowolona że ktoś mnie prześladuje?Nie niemożliwe.A może jedak wiedziała kto ją przysłał?
-Proszę zrób to dla swojej starej babci i załóż ja dzisiaj wieczorem.
Patrzyła na mnie błagalnie a ja czułam jak złość topnieje i zastępuje ją miłość do tej upartej kobiety.Westchnęłam ciężko.A ona uśmiechnęła się szeroko bo już wiedział że skapitulowałam.
-Wiesz że to szantaż emocjonalny?
Zapytałam zaciskając usta na myśl jak łatwo uległam.
-Wiem i jest bardzo skuteczny.
W jej oczach ukazał się błysk zwycięstwa.
-Jesteś bezwzględna w dążeniu do obranego celu.
Powiedziałam z wyżutem.
-Po kimś to masz skarbie a teraz szoruj do pokoju przebrać się bo zaraz zjawią się goście.
Moja kapitulacja była całkowita.Podnoisłam pudło i poszłam krokiem skazańca do swojego pokoju a za plecami usłyszałam cichy chchot.Co za kobieta zawsze postawi na swoim.Rzuciłam pudło na łóżko i zamknęłam drzwi.Poczułam się ubezwasnowolniona.Czemu zawsze robię to co ona chce?Zdjęłam szlafrok i założyłam to błekinte cudo.Pasowało idealnie.Ale jakie buty?Wygrzebałam z szafy białe santałki na małym obcasie.Teraz jeszcze delikaty makijaż.Gotowe.Mogę schodzić na dół.Nie lubię przyjęć.Jestem odludkiem i lepiej się czuję w towarzystwie zwierząt.Jakimś cudem zawsze wiem czego potrzebują i o co im chodzi.A ludzie mnie przerażają.Nigdy nie wiem co myślą i co chcą osiągnąć.Nie ufam im.Otworzyłam drzwi i poszłam w kierunku schodów.
Rozdział 3
Byłam w połowie schodów gdy usłuszałam ten głos.Głos z mojego snu.Głos tajemniczego menzczyzny.Przecież to nie możliwe.Zatrzymałam się .Serce tłukło się o moje żebra a oddech uwiążł w gardle.Chciałam uciec ale tak samo jak w moim śnie nie mogłam się ruszyć.Marzyłam aby schować się w ciemnym kącie aby nikt mnie nie znalazł.Boże nie mogłam tam zejść.Nie mogłam go spotkać.Kiedy tak stałam gorączkowo zastanawiając się co zrobić zauważyła mnie Róża.
-O jest nasza solenizantka.No chodz do nas.Czekamy na ciebie.
Boże co ja mam zrobić.Muszę tam zejść.Weż się w garść.Przecież to nie możliwe aby to był on.Przecież to był sen.Tylko sen.To że ma podobny głos nic jeszcze nie znaczy.Napewno wygląda zupełnie inaczej.Wziełam głeboki oddech i jeszcze jeden.Starałam uspokoić moje rozszalałe serce.Mobilizując całą swoją siłę woli oderwała nogę od podłogi i ruszyłam w dół po schodach.Róża przyglądała się mi z wyrażnym zaniepokojeniem jakby wiedziała o tej burzy wewnątrz mnie.Następną osobą którą zobaczyłam była babcia.Jak tylko mnie spostrzegła na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Pięknie wyglądasz kochanie.
Powiedziała i przyglądała mi się z dumą.Gaspar stał zaraz za nią i widziałam jego zdziwienie oraz niedowierzanie na twarzy.Był szczupłym,wysokim blondynem.Miał 27 lat.Trochę piegów na nosie i wyblakłe niebieskie oczy.Był przystojny ale patrząc na niego nie czułam nic oprócz sympatii.
-Rany Loren to naprawdę ty.Wyglądasz oszałamiająco.
Wysapał wyrażnie poruszony moim wyglądem.Nie rozumiem.To tyko sukienka.O co mu chodzi?
-Dzięki.
Wydukałam zażenowana.Kiedy zrobiłam następny krok poczuła czyjś wzrok na sobie.Włoski na moim karku podniosły się raptem i przebiegł przeze mnie dreszcz.Oderwałam spojrzenie od Gaspara i ...O matko.Stał tam taki sam jak w moim śnie.Wysoki,dobrze zbudowany z czarną burzą włosów związanych na karku.Jego skóra jakby lekko się jarzyła dodając mu uroku i wrażenie nieziemskiego piękna.Czarny garnitur idealnie leżał na jego boskim ciele a ja wyobraziłam go sobie bez tego garnituru.Boże Loren o czy tym myślisz.Poczułam ciepło na policzkach.No tak jeszcze tylko brakuje żebym się rumieniła jak pensjonarka.Podniosłam wzrok na jego twarz i spojrzałam wprost w te przeszywające,niebieskie oczy które wpatrywały się we mnie bezlitośnie lustrując nie od stóp do głowy i zatrzymując się na moich oczach.Znieruchomiałam świadoma tego że jeżeli spróbuje zrobić choćby krok napewno spadne ze schodów.Wpatrywał się w moje oczy a ja zadawałam sobie pytanie jak to możliwe.Jak to się stało że menzczyzna z mojego snu stał przede mną i był jeszcze przystojniejszy niż w tedy.Wyraz jego twarzy świadczył że był równie zszokowany jak ja.Wpatrywaliśmy się w siebie a krępująca cisza przedłużała się.Wtedy Gaspar szturchął lekko przystojniaka z mojego snu a ten jakby nagle się ocknął .Zamrugał i oderwał ode mnie wzrok.Rozejrzał się po wszystkich i podszedł bliżej schodów podając mi rękę aby pomóc w pokonaniu dwuch ostatnich stopni.Spojrzałam na jego dłoń i podałam mu swoją nie myśląc co robię.Uśmiechnął się i odezwał.
-Witaj Loren.Jestem Liam.
-Witaj.
Wycisnełam z gardła tylko to.Nic więcej nie było wstanie się z niego wydostać.Kiedy się uśmiechał w policzkach robiły mu się rozkoszne dołeczki.Nie potrafiłam zebrać myśli patrząc na nie.Pełne ,zmysłowe usta i równiutkie białe żęby.Cholerny ideał.Uśmiechnął się jeszcze szerzej jak by usłyszał moje myśli.
-Wyglądasz zjawiskowo.Dobrze ci w błekicie.
Liam był naprawdę zaskoczony że w sukience którą jej przysłał wyglądała ja bogini.Delikatny materiał podkreślał jeszcze jej idealną figurę.Piękne piersi i zaokrąglone apetycznie biodra przechodzące w szczupłą talię.Złote włosy opadające kaskadą na ramiona i te chabrowe oczy szeroko otwarte i wpatrujące się w niego z niedowierzaniem.Mały ,zgrabny nosek.A usta pełne,różowe,delikatne rozchylone.Miał wrażenie że błagają o pocałunki.Musi się otrząsnąć.Zapanować nad żądzą.Ona nie jest dla mnie przeznaczona.Nie wolno mi jej tknąć.Poczuł jakby niewidzialne ostrze przebiło jego serce.Ciągle trzymała go za rękę a on nie mógł już dłużej tego wytrzymać.Musi to przerwać.Natychmiast.
-Przepraszam ale czy mogła byś puścić moją rękę.
Oderwała wzrok od jego oczu i spojrzała na ich złączone dłonie.
-Przepraszam.Oczywiście.
Puściła mnie natychmiast i spojrzała na podłogę zażenowana.W tej samej sekundzie kiedy zabrała rękę pożałowałem że już nie czuję jej dotyku.Dlaczego tak mnie pociąga?
-Kochani zapraszam wszystkich do stołu.Zaraz podam kolację.
Loren drgnęł delikatnie.Babcia jak zawsze potrafi ściągnąć mnie na ziemię a wzniosłam się naprawdę wysoko i lądowanie w rzeczywistości nie było zbyt przyjemnie.Poszliśmy do jadalni i każdy zajął mniejscie według uznania.Dziwnym zbiegiem okoliczności Liam usiadł naprzeciwko mnie.Za każdym razem kiedy spoglądałam w te niebieskie oczy dostawałam gęsiej skórki i stan przedzawałowy.Czułam gorąco w intymnych miejscach w dole brzucha.Brakowało mi tchu i chyba dostałam udaru bo nie mogłam jasno myśleć.Kobieto przestań się zachowywać jak napalona małolata.Próbowałam zbesztać sama siebie.Ogarnij się to tylko facet.Tak ale jaki przystojny facet.Ach te oczy.Jest piękny.Zbyt piękny.Nierealny i napewno kogoś ma.W tym monencie przyjrzał mi się marszcząc brwi i lekko pokręcił głową.Jezu czyżby odpowiadał na moje pytanie które pomyślałam.Ja chyba wariuję.Ciągle patrzac na mnie wciągnął głeboko powietrze dosłownie jakby węszył.Jego oczy otworzyły się szerzej a żrenice robiły ogromne pochłaniając niebieską tęczówkę.Znieruchomiał i watrywał się we mnie .Przełknął głośno i oderwał wzrok.Przez reszte kolacji walczyłam ze sobą aby na niego nie patrzeć chociaż byłam aż nazbyt boleśnie świadoma że on mi się przygląda.Starałam skupić się na innych obecnych osobach.Babcia z Różą przepytywały biednego Gaspara.Biedak musiał się tłumaczyć z własnego życia.Kiedy wrócił mi rozsądek i moje zwoje mózgowe zaczęły działac postanowiła wykazać się odwagą i urządzić podobne przesłuchanie Liamowi.Spojrzałam w końcu na niego.Siedział i przyglądał mi się z lekkim uśmiechem.Trochę mnie to speszyło ale nie poddam się.Muszę być twarda i stanowcza.Zadałam pytanie.
-Liam skąd pochodzisz?
-Pochodzę z Montany z małego miasteczka.Obecnie mieszkam w Helenie.
-Naprawde?
Byłam zaskoczona.Dziwne.Czyżby zbieg okoliczności czy coś tu się kroiło.Cholera nie wierzę w takie zbiegi olokiczności.
-To bardzo zaskakujące bo właśnie dostałam tam pracę i zamierzam przeprowadzić sie do Heleny.
Obserwowała jego reakcję aby sprawdzić czy będzie zaskoczony.Nic nie wyczytałam.Jego twarz nie zmnieniła się ani trochę.
-A gdzie będziesz pracować ?
Zapytał.Wpatrywałam się w tą nie wyrażającą żadnych emocji twarz.
-Będę na etacie weterynarza w ogrodzie zoologocznym.
Jego wzrok przesunął się z moich oczu na usta.A ja poczułam jak zaschło mi w gardle.
-Bardzo ciekawe zajęcie.
Skwitował.
-A ty czym się zajmujesz Liam?
Zapytałam i napiłam się wody odrywając od niego wzrok.Zrobiłam to specjalne aby uspokoić się trochę.
-Pomagam ojcu w prowadzeniu firmy.Ma już swoje lata więc potrzebuje wsparcia.
Odstawiłam szklankę i spojrzałam znowu w te niezwykłe błekitne oczy króre mnie przyciągały .Wręcz się w nich zapadałam.Nagle dostrzegłam w nich lekki błysk światła a w głowie usłyszałam"Jesteś wyjątkową kobietą".Jego głos w mojej głowie.Widziałam jak lekko się uśmiechnął na widok mojego szoku.Tak jak by wiedział co usłyszałam."Nie bój się jestem tu aby cię chronić"ponownie ten glos wewnątrz swojej głowy.Boże czyżby to były pierwsze oznaki choroby psychicznej.Zwariowałam.Pochylił się delikatnie nad stołem.
-Nie zwariowałaś.
Powiedział na tyle cicho aby reszta towarzystwa go nie usłyszała.Otworzyłam usta aby zapytać dlaczego to powiedział ale nie wydusiłam ani słowa.Siedziałam sparaliżowana i gapiłam się na niego z otwartymi ustami jak głupek.Wtedy to do mnie dotarło.On czyta mi w myślach ale przecież to nie możliwe.A może jednak możliwe.Matko a jeżeli słyszał co o nim myślałam to spalę się ze wstydu.Ale przecież jesteśmy ludzmi.Ludzie nie słyszą myśli innych.
-Loren wszystko wporządku.To jest możliwe.
Mówiąc to sięgnął przez stół i dotknął mojej ręki a ja poczułam jakbym była podłączona pod prąd.Ręka mnie mrowiła i byłam coraz bardziej przerażona.Pokręcił głową a ja znów usłyszałam w głowie"Nie bój się bo nie ma czego.Ty też tak potrafisz"Co?Ja?Nie ,niepotrafię.O czym ty do diabła mówisz?Ale nie wypowiedziałam tych słów na głos.Nie to nie możliwe żebym rozmawiała z nim w myślach.Boże naprawdę jestem chora na głowę.Jestem psychiczna."Dlaczego tak trudno w to uwieżyć.Łatwiej jest zaakceptować chorobę psychiczną niż telepatię"Jego głos dżwięczał w mojej głowie.Zabrałam rękę i przerwałam przepływ energii.Odwróciłam oczy i spojrzałam na babcię szukając pomocy ale była zajęta dyskutowaniem z Różą na temat jakiś ziól.Za to Gaspar mi się przyglądał.Patrzył jakby doskonale wiedział co się wydarzyło.Potem spojrzał na Liama i się uśmiechnął.Co on wie?Już otwierałam usta aby zapytać go o co tu chodzi kiedy babcia odezwała się do wszystkich.
-Czas na tort kochani.Różo pomożesz mi go przynieść?
-Ależ oczywiście moja droga.
Jak tylko zniknęły za drzwiami natychmiast spojrzałam na Liama już się nie uśmiechał.
-Kim ty jesteś do cholery i czego chcesz?
Wysyczałam z furią.Ale na nim to nie zrobiło żadnego wrażenia.
-Uspokuj się .Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim czasie.
Mój gniew wezbrał na jego słowa.
-Że co?
Fuknęłam bliska wybuchu.
-Dowiem się.Czego?Chcę wiedzieć natychmiast.
Czułam fale gniewu przewpływającą przez moje ciało.Zacisnęłam dłonie w pięści i ledwo nad sobą panowałam.
-Porozmawiamy o tym póżniej na osobności.
Spojrzał na mnie tak zimnym wzrokiem aż przeszył mnie dreszcz.
-Nie zamierzam się z tobą spotykać na osobności. Nie znam cię.
W końcu jakiś emocje ukazały się na jego twarzy .Zaskoczenie.Uniusł lekko brwi.
-Loren zajrzyj w swoje serce a przekonasz się że mnie znasz i nie musisz się obawiać.Nigdy nie zrobię ci krzywdy.Nie potrafił bym.
Chciałam zaprotestować ale w tej chwili wróciła babcia i Róża z tortem.
-Wszystkiego najlepszego kochanie.
Reszta też przyłączyła się do życzeń.Nabrałam powietrza i zdmuchnęłam świeczki starając się uśmiechać i nie pokazywać jak jestem zdenerwowana wcześniejszą rozmową.Reszte wieczoru poruszałam się ,uśmiechałam i rozmawiałam na autopilocie jak robot wcale się nad tym nie zastanawiając bo w środku mnie panował sztorm.Bardzo chciałam aby ten wieczór już się skończył żebym mogła schować się w swoim pokoju i wszystko przemyśleć.Przeanalizować wydarzenia tego wieczoru.Udało mi się dotrwać do końca bez większych wpadek towarzyskich.Poczas pożegnania Liam złapał mnie za rękę i znowu poczułam mrowienie.Czemu tak reagowałam?
-Bardzo się cieszę że cię poznałem Loren.Mam nadzieję że się wkrótce spotkamy.
-Dziękuję za miły wieczór i do zobaczenia.
Starałam się nic po sobie nie pokazać że jego dotyk wyprowadzał mnie z równowagi.Uśmiechnął się i puścił moją rękę.Ale w głowie usłyszałam"Już niedługo wszystko zrozumiesz"Spojrzałam na niego z oburzeniem i pomyślałam"Wypad z mojej głowy"na co on roześmiał się i odszedł.Dopiero po chwili zrozumiałam że tą rozmową w myślach uwierzyłam w telepatie bo jej użyłam.
-Na razie Loren.
Drgnęłam na dzwięk głosu Gaspara który zbiegł po schodach.
-Na razie Gaspar.
Odpowiedziałam.Po kilku krokach zatrzymał się i odwrócił do mnie.Uśmiech rozaśnił jego twarz.
-Nie zła ciebie laska.Nie można oderwać oczu.
Natychmiast zrozumiałam o co mu chodzi.
-Gaspar daj sobie spokuj nic z tego nie będzie.
-Wiem,wiem ale to nie zmniena faktu że mi się podobasz.Więc wybacz że próbuję.
-To przestań próbować.Wyjeżdzam.
Z jego twarzy zniknął uśmiech i pojawiło się zdziwienie.
-Wyjeżdzasz?Na długo?
Zrobiło mi się go żal że tak ostro go potraktowałam.
-Raczej tak.Dostałam pracę.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wzruszyłam ramionami.
-Sam widzisz że nic by z tego nie było.
Potaknął głową.Machnął reką na pożegnanie.Odwrócił się i odszedł.Kiedy zniknął za krzewami odetchnęłam z ulgą wieczornym powietrzem.Było ciepłe i słodkie od zapachu kwiatów.Świerszcze grały swój koncert jak co wieczór a gwiazdy mrugały swym zimnym blaskiem.Odróciłam się i weszłam do domu marząc aby pójść do swojego pokoju i schować się pod kołdrą.Niestety nie było mi to dane.Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi usłyszałam głos babci.
-Skarbie choć do nas .Jesteśmy w salonie.
Kiedy tam dotarłam siedziały obie na sofie i patrzyły na mnie.
-Choć usiądż z nami.
Babcia przesunęła się na bok i poklepała miejscie miedzy nią a Różą.Nadeszła ta chwila.Opowie mi o swojej młodości.Podeszłam i usiadłam we wskazanym miejscu.Spojrzałam najpierw na Róże a potem na babcię.Były zdenerwowane.Babcia wzięła głeboki oddech.
-Kochanie twoi rodzice nie zgineli w wypadku samochodowym.
Cała krew odpłynęla mi z twarzy i skumulowała się w stopach a mnie ogarnął chłód.
-Co?
Wyjąkałam.
-Czy oni mnie porzucili?Oni żyją?
Wpatrywałam się w moją babcię i czułam jak w oczach zbierają mi się łzy więc zamrugałam kilka razy aby je powstrzymać.
-Nie porzucili cię i niestety nie wiem czy żyją.
-Jak to nie wiesz?
Wydusiłam siebie przez zaciskające sie gardło.
-Widzisz my nie jesteśmy zwykłymi ludzmi.Należymy do magicznego rodu.Posiadamy pewne zdolności.
Było coraz zimniej i całe szczęście że siedziałam bo napewno ugieły by się pode mna nogi.
-Ale jakie zdolności?
-W naszej rodzinie rodzą się magiczne dzieci i zawsze pierwsze dziecko to dziewczynka.To wynika z uwarunkowania magią naszej lini krwi.Te dziewczynki jako jedyne potrafią urodzić dzieci nadprzyrodzonym istotom.To jest nasze przeznaczenie.Ja także zostałam poślubiona nadprzyrodzonej istocie.
Boże zaraz zemdleje.Nie pozwól mi zemdleć.To jakaś paranoja.Jakie istoty?Ale jedyne pytanie jakie mi przyszło w tej chwili do głowy to:
-Jak to?W brew twojej woli?
Babcia lekko sie rozpogodziła kiedy usłyszała moje pytanie.
-To nie tak Loren.Ja go bardzo kochałam i byłam szczęśliwa.Z tego związku urodziła się twoja mama.Niestety zaraz po narodzinach mój mąż zginął i zostałam sama.
W oczach babci zalśniły łzy.Chciałam ją przytulić i pocieszyć ale wydukałam tylko.
-Bardzo mi przykro.
Babcia westchnęła cicho.Otarła łzy i kontynłowała.
-Twoja mama też została przypisana komuś ale kiedy już miała za niego wyjść zakochała się w twoim ojcu i uciekła.Nie potrafiła bez niego żyć.Uciekła i tym samym złamała nasze prawo.Tłumaczyłam jej jakie będą tego konsekwencje ale nie chciała mnie słuchać.Po kilku miesiącach odnależli ich i postawili przed Radą Starszych.Naszym odpowiednikiem ludzkiego sądu.Nie uczestniczyłam w obradach nie pozwolono mi.Zostali skazani na śmierć.
Zamilkła a mnie ponownie zrobiło się słabo.Zaczęły latać mi ciemne plamy przed oczami więc je zamknęłam.Jeden oddech,drugi.Skup się na oddychaniu.Nie mdlej.
-Estell ona zaraz zemdleje.
Usłyszałam zaniepokojony głos Róży.
Jeszcze kilka wdechów i otworzyłam oczy.Babcia obserwowała mnie z niepokojem.
-Babciu co było dalej?
Nadal wpatrywała się we mnie.
-Kochanie możemy dokończyć póżniej jak się lepiej poczujesz.
-Proszę cie muszę wiedzieć wszystko.Nic mi nie jest.
Przez chwilę było widać na twarzy babci wachanie ale wkońcu kiwnęła głową zgadzając się kontynłować.
-Nie wiem czy wyrok został wykonany.Próbowałam dowiedzieć się wszystkimi możliwymi sposobami.Byłam załamana brakiem informacji więc poszłam na układ że urodzę jeszcze dwujkę dzieci wskazanemu przez Radę menzczyżnie wzamian za inormację o mojej córce.Ale rada nie wyznaczyła nikogo więc niczego się nie dowiedziałam.W tedy poznałam Róże.
Zamilkła a ja spojrzałam na naszą sąsiadkę.
-Jestem matką twojego ojca.
Boże ona jest także moją babcią.Robiło się coraz dziwniej.
-Jesteś moją babcią.
-Tak.Kiedy twoi rodzice uciekli schronili się u mnie.Zrobiłam wszystko co tylko mogłam aby ich ukryć.To działało do momentu aż ty przyszłaś na świat.Masz tak dużo magii w sobie że nie dałam rady ukrywać ich i ciebie jednocześnie.Więc zdecydowali że mam chronić ciebie a oni sami się o siebie zatroszczą.Ale niestety nie udało im się.Mieli mało magii.Rada ich znalaza i uwięziła.Kiedy ich złapali doszłam do wniosku że nie mogę skazać cię na wieczne ukrywanie się.Wiedziałam że zostanę ukarana ale twoja przyszłość była najważniejsza.Więc udałam się siedziby Rady i opowiedziałam wszystko.Masz w sobie tak dużo magii że jesteś dla nich bardzo cenna .Wiedziałam że nie zrobią ci krzywdy.Ukarali mnie odbierając mi cała moc i magię.Zdecydowali aby wychowała cię Estell a ja miałam pomagać.
Zamilkła i patrzyła na mnie ze smutkiem i bólem.Poświęciła się dla mnie. Kochała mnie.Łzy zaszczypały mnie w oczy i potoczyły się po policzkach.Szybko otarłam je wierzchem dłoni.Odwróciłam się spowrotem do babci Estell.
-Kim ja jestem?
-Na określenie nas nie ma jednego słowa.Jesteśmy czarownicami,wiedzmami,wicankami.Czerpiemy moc z żywiołów ale ty dodatkowo masz domieszkę krwi wysokich magów po twoim ojcu.
Zmarszczyłam brwi.
-Nie rozumiem.To nie to samo czarownica i mag?
Teraz odezwała się Róża.
-Nie to zupełnie co innego.Czarownice nie mają magii w sobie czerpią siłe z żywiołów natomiast mag jest czystą mocą sam w sobie.Nie potrzebuje pomocy żywiołów i zaklęć.
Czyli jestem pół czarownicą,pół magiem.Rany boskie jakie jeszcze rewelacje mnie czekają.
-Kim są te istoty nadprzyrodzone którym jesteśmy przypisane?
Nastąpiła cisza .Żadna niechciała się odezwać.Zastaniawiające.Spojrzałam wymownie na Róże i zauważyłam panikę w jej oczach.Odwróciła wzok na babcię.Miała łzy w oczach ale się odezwała.
-Wilkołaki i wampiry.
Wyszeptała.Zrobiło mi się najpierw zimno a potem gorąco.Poczułam że się trzęse a serce wali jakbym przebiegła maraton.
-Że co?
Wykrzyknęłam.
-To jakiś absurd.To nie możliwe.Mam się związać z potworem.Nigdy.Przecież ja jestem człowiekiem.Zwykłym człowiekiem.
Po policzkach znowu popłynęły mi łzy.Spojrzałam na nią z nadzieją że to wszystko głupi żart tyle że takie żarty nie były w jej stylu.Podniosła rękę nad która pojawiła się błękitana kula światła.
-Nie jesteśmy ludzmi.
Powiedziała a światło zmieniło kolor na biały a potem jasno zielony.Patrzyłam na nie zafascynowana.Jak to możliwe.Czy ja też tak potrafię?Po chwili zamknęła dłoń a światło zgasło.
-Więc wampiry i wilkołaki istnieją.
Powiedziałam to na głoś .Może jak sama to powiem łatwiej będzie mi w to uwierzyć.
-Tak jak również wiele innych magicznych stworzeń.
Powiedziała babcia.Popatrzyłam na swoje dłonie.
-Co teraz ze mną będzie?
Zapytałam cicho.Babcia westchnęła i złapała mnie za rękę.
-Niestety nie będziesz mogła wyjechać do montany.Sytuacja się zmnieniła.Musisz wybrać partnera inaczej będziesz w niebezpieczeństwie.A także nauczyć się jak korzystać ze swojej mocy.
Nagle ogarnęła mnie panika i zapragnęłam zostać sama.Wstałam.
-Na dzisiaj mi wystarczy tych rewelacji.Idę do swojego pokoju.Muszę to przemyśleć.
I pognałam na górę.Dopiero jak zamknęłam drzwi głeboko odetchnęłam.Zdjęłam buty.Za dużo tego naraz mózg mi wybuchnie.Nie jestem człowiekiem.Jestem czarowicą.To jest jeszcze do przełknięcia ale te wampiry i wilkołaki.Przebiegł mnie dreszcz na samo wspomienie.A moi rodzice.Może żyją.Jasna cholera.Kogo niby mam się obawiać?
-Wilkołaków.
Na dzwięk tego słowa krzyknęłam i odwróciłam się w kierunku z którego napłynął głos.Głos który rozpoznałam.
-Co tu robisz do diabła?
Byłam wystraszona i wkurzona a on stał tam pod oknem cały w czerni.Piękny i tajemniczy.
-Nie krzycz nic ci nie zrobię.
Zacisnęłam dłonie w pięści i spojrzałam na sufit odetchnęłam głeboko.Zamknęłam oczy by po chwili je otworzyć i spiorunować go wzrokiem.
-Nie krzyczała bym gdybyś mnie nie wystraszył.Nie zakradaj się tak.
Powiedziałam drżącym głosem.
-Przepraszam ale byłem ciekawy twojej reakcji jak się dowiesz.
Zdębiałam.No tak.On jest z tego nadprzyrodzonego świata.Potrafi czytać w myślach.
-Więc kim jesteś czarownikiem czy magiem?
Spytałam i podeszłam do łóżka aby przysiąść na brzegu.Nogi mnie bolały.
-Nikim z wymienionych i dodam że mam cię chronić.
Przygładał mi się kiedy próbowałam rozmasować obolałe stopy.Kiedy dotarło do mnie co powiedział zmroziło mnie.
-To znaczy że jesteś.
Zamilkłam a on przyglądając się mi uniusł brwi i uśmiechnął się.Starałam się myśleć logicznie.
-Zaraz,zaraz.Nie jesteś magiem ani czarowikiem.Twierdzisz ze mam się obawiać wilkołaków więc jesteś..
Urwałam i rozdziawiłam usta jak ryba która próbuje chwytać powietrze.Poczułam że serce znowu tłucze mi się o żebra i ogarnął mnie strach.
-Wampirem.
Wyszeptałam zbielałymi ustami.Przyglądał mi się z lekkim rozbawieniem.
-Szybko na to wpadłaś a teraz oddychaj bo zemdlejesz.
Jak na komendę zaczerpnęłam powietrza i zakręciło mi się w głowie.Nie zaprzeczył więc naprawdę jest wampirem.A wampiry żywią się krwią no nie?Teraz moje serce jeszcze przyśpieszyło.Albo zostanę przekąską albo dostanę zawału.Poczułam przerażenie.Uciekaj.Nie mogę się ruszyć.Ogarniała mnie panika.Wyczuwając moje emocje odezwał się cicho.
-Loren spokojnie.Nie skrzywdzę cię.
Moje serce zaczęło zwalniać.Bo gdyby chciał mnie zabić już by to zrobił chyba że bawi go moje przerażenie.
-Nie nie bawi mnie to a poza tym nie jestem głodny.
Uśmiechnął się ukazując swoje kły.Zerwałam się z łóżka ale zanim zrobiłam pierwszy krok w stronę drzwi poczuła że nogi się pode mną uginają a ja tracę kontrolę nad własnym ciałem i zaraz walnę w podłogę.Ale zanim to nastąpiło znalazł się przy mnie w ułamku sekundy i porwał na ręce.Poczułam jego cudowny zapach i straciłam przytomość.
-Loren.
Usłyszałam swoje imię.Ktoś mnie wołał.Ten głoś.Znam go.
-Loren otwórz oczy wiem że mnie słyszysz.
Po mału podniosłam powieki i spojrzała na niego.Rany jak można być tak pięknym.Uśmiechnął się do mnie.
-Pobudka zemdlałaś.
-Ja nigdy nie mdleję.
Podniosłam się i odsunęłam od niego.
-To jak to nazwiesz.
-Przeraziłeś mnie na śmierć i na chwilę straciłam świadomość.
-Aha.
Skrzywił się lekko.
-Przepraszam przesadziłem.To było głupie.Nie chce abyś się mnie bała.
Był zażenowany chyba naprawdę było mu przykro.
-Więc nie chcesz mnie zjeść?
Spojrzał mi prosto w oczy.
-A kto powiedział że nie chce.Ale chcieć a to zrobić to dwie różne rzeczy.
Zatkało mnie ale doceniałam jego szczerość.
-Jesteś piękna,pociągająca i apetyczna.
Wpatrywał się we mnie a w jego oczach dostrzegłam głód i pożądanie.Przełknęłam głośno.Spojrzał na moje usta.
-Jesteś pokuszeniem któremu muszę się oprzeć bo nie wolno mi ciebie tknąć.
Spojrzałam na jego usta i oblizałam własne na co jego wzrok pociemniał i dostrzegłam czerwony błysk.
-To dobrze bo nie chcę skończyć jako przystawka.
-Nie to miałem na myśli.
Jego oczy płonęły.Dosłownie zrobiły się lekko czerwone i wyglądał jakby chciał się na mnie rzucić.Ale po chwili odsunął się i odwrócił głowę.
-Pójdę już .Musisz odpocząć.
Podszedł do okna i zniknął.Zamrugałam kilka razy.Jak on to zrobił?Opadłam z powrotem na poduszkę.Przecież to wszystko nie mieści się w głowi.Liam jest wampirem.Powinnam się go bać ale strach zniknął a zastąpiło go pożądanie.Pociągał mnie.A do tego jest szczery. Nie owija w bawełnę.Doceniam to.